Wołynia nie będzie?


Jakie polskie kino jest, każdy widzi. Zdarzają się produkcje lepsze i (niestety coraz częściej) gorsze. Dominują płytkie, słodkie jak landrynki, do bólu przewidywalne komedie romantyczne. Albo te niby zabawne filmy, które wcale nas nie śmieszą. Tak, dziesiąta muza przestała czarować, a proces tworzenia filmu bardziej przypomina linię produkcyjną odkurzaczy niż sztukę.

Kręci się obrazy bezpieczne, dające szybki i pewny zysk. Wpływa to oczywiście na jakość. W pogoni za pieniędzmi utracono bezpowrotnie magię kina. Liczy się tylko product placement. A w ambitniejszych produkcjach, szczególnie tych historycznych, trudniej jest przemycić reklamę proszku czy herbaty. Natomiast z komediami współczesnymi nie ma tego problemu. Bohaterka pije kawę X, jeździ rowerem marki Y, robi zakupy w supermarkecie Z. Takie produkcje nie muszą się martwić o finanse. Przyciągają reklamodawców, a wraz z nimi duże pieniądze. Nieskończone są możliwości lokowania produktów. Czasem daje to karykaturalny efekt, film bywa jedną ogromną długometrażową reklamą. Niesubtelna, bezpośrednia wręcz, wywołuje efekt przeciwny do zamierzonego. Bo mimo wszystko, na pierwszym planie znajdować powinna się skonstruowana historia, bohaterowie i ich problemy.

Inne dylematy do rozwiązania mają ludzie odpowiedzialni za produkcje historyczne. Niemożliwe i niezgodne z realiami czasowymi danego filmu, jest lokowanie współczesnych produktów. Ważna jest prawda historyczna, liczy się tu każdy szczegół. Kino historyczne jest niepoprawne politycznie. Każdy naród ma swoją własną wersję dziejów, która czasem pomija kompromitujące fakty. A przecież punkt widzenia zależy od perspektywy. Ktoś, kto dla danej nacji jest bohaterem, dla innej jest zdrajcą. Zdecydowanie jest to gatunek dla ambitnych, nieidących na łatwiznę twórców. Jednocześnie jest to także najbardziej nielubiany przez sponsorów rodzaj filmu. Dobrym tego przykładem jest „Wołyń” Wojciecha Smarzowskiego. Kontrowersyjny temat rzezi wołyńskiej odstrasza potencjalnych darczyńców. Żaden nie chce, aby jego nazwisko kojarzono z produkcją dotyczącą ludobójstwa na Kresach. Zresztą, samo tyko wspomnienie o tej zbrodni do dziś budzi dyskusje, a nawet konflikty między Polakami, a Ukraińcami. Toczą się spory, otwierają się zabliźnione rany. Komu to potrzebne? Może lepiej zapomnieć, wymazać z kart historii takie wydarzenia i żyć jakby to się nigdy nie zdarzyło? A właśnie, że nie. Jeżeli powstają filmy o Polakach mordujących Żydów, to powinny powstawać także produkcje w których to Polacy są mordowani. I o ile producenci tych pierwszych, nie mają problemów ze znalezieniem środków finansowych, to ludzie tworzący drugie muszą prosić o każdy grosz. Przyzwyczajono nas do postaci Polaka-oprawcy. Są jednak dwie strony medalu, historia nie jest czarno-biała, ofiara mogła zostać katem i na odwrót. Pokazywanie jednej perspektywy przez filmowców, to świadome przekłamywanie prawdy, która leży zazwyczaj pośrodku.

Wątpliwości związane z najnowszym filmem Smarzowskiego są bezzasadne. Wcześniejszymi produkcjami udowodnił, że nie idzie po linii najmniejszego oporu. Nie wartościuje, nie ocenia swoich bohaterów, którzy i tak wzbudzają mieszane uczucia. Smarzowski nie boi się poruszać tematów trudnych (których przykładem może być „Róża” jego reżyserii), nie dając przy tym jedynego słusznego i poprawnego punktu widzenia. Właśnie ta wielopłaszczyznowość fabuły wyróżnia jego produkcje na tle innych. Nigdy do końca nie wiadomo, kto właściwie jest bohaterem tragicznym. Ba! Czasem nawet możemy zrozumieć motywy mordercy, bo nikt nie zabija bez powodu. Tylko w płytkich filmach ludzie umierają „bo tak”. Samo tłumaczenie nienawiścią etniczną nie wystarczy, gdyż źródło konfliktu leży głębiej. Ale poszukiwanie odpowiedzi na pytanie „Co kieruje ludźmi zabijających swych sąsiadów?” jest dość czasochłonne. Poza tym możemy być niezadowoleni z efektów tych poszukiwań, mogą nas rozczarować, potrafią także obedrzeć narodowych bohaterów ze sławy i chwały. Człowiek któremu stawia się pomniki, może okazać się zbrodniarzem wojennym. Wojciech Smarzowski unika zero-jedynkowej narracji. Pozostawia odbiorcy przestrzeń na własne wnioski i przemyślenia. Niestety, jeden z najlepszych polskich reżyserów, nie może normalnie pracować. Wybierając trudny temat zbrodni wojennej, musi także zmierzyć się z problemami finansowymi. Wciąż brakuje mu pieniędzy na niektóre sceny. Aby mógł kontynuować swoją pracę, zbiera środki wszelkimi możliwymi sposobami. Ruszyła m.in. internetowa zbiórka na rzecz filmu. To smutne, że wsparcie finansowe dostają takie gnioty jak„ 1920 Bitwa Warszawska”, czy „Bitwa pod Wiedniem”, a ambitne filmy nie mają szans na dofinansowanie. Chyba jesteśmy już przyzwyczajeni do wspierania niezaradnych życiowo ludzi i bezwartościowych filmów. W jednym i drugim przypadku nie kontroluje się wydawania podarowanych przez rozmaite instytucje, publicznych pieniędzy. Finansuje się biedę intelektualną i społeczną, czasami wyrzucając miliony w błoto. Ktoś kiedyś stwierdził, że głupim, pijanym i nieznającym swej historii narodem łatwiej się rządzi. Bądźmy mądrzy, zachowajmy trzeźwy osąd i poznawajmy dzieje naszego kraju, bo warto (choć czasem nieopłacalnie).

 

Autor: Sławomira Szczepańska

Korekta: Zuzanna Smulska

Dodaj komentarz