
fot. Joe Shlabotnik / flickr.com
Igrzyska i zawody są jedną z najstarszych form rozrywki znanych ludzkości. Obecnie zróżnicowanie form zmagań może stanowić inspirację literacką. Motyw ten wykorzystała Suzanne Collins tworząc trylogię „Igrzyska śmierci”, która w krótkim czasie stała się bestsellerem. Inny rodzaj zawodów przedstawił Stephen King w książce „Wielki marsz”, wydanej pod jego pseudonimem Richard Bauchman.
Akcja „Igrzysk śmierci” ma miejsce w przyszłości, w państwie o nazwie Panem, na terenie którego znajduje się trzynaście różnych dystryktów wraz ze stolicą ‑ Kapitolem. Raz do roku w całym kraju odbywają się Głodowe Igrzyska. Wówczas, obowiązkowo, z każdego dystryktu zostaje wylosowany jeden chłopak i jedna dziewczyna w wieku od 12 do 18 lat. Nazywa się ich trybutami, stają oni do walki na śmierć i życie z dwadzieściorgiem trojgiem innych zawodników. Wygrywa ostatnia pozostała przy życiu osoba. Jednak arena, na której walczą jest kontrolowana przez organizatorów igrzysk. Tak więc to czy przeżyją zależy nie tylko od ich własnych umiejętności i sprawności przeciwników, ale także od decyzji koordynatorów zmagań, którzy w każdej chwili mogą w dowolnym miejscu wzniecić pożar lub wywołać powódź. Decyzje podejmują na podstawie tego, co najbardziej spodoba się publiczności. Cały Kapitol oraz niektóre dystrykty z zapałem śledzą zmagania trybutów i domagają się dramatów oraz śmierci. Ludzie stawiają zakłady na swoich faworytów, wspierają ich na arenie, przekazując na nich pieniądze i traktują igrzyska jako świetną zabawę.
fot.Mike Mozart / flickr.com
Podobnie, choć nie identycznie, sytuacja wygląda w książce „Wielki marsz” autorstwa Stephena Kinga. Tytułowy marsz, odbywa się raz do roku i jest wielkim wydarzeniem. W Ameryce tysiące młodych chłopców do 18 roku życia zgłasza swój udział i oczekuje na wyniki losowania. Spośród zgłoszeń wyłania się stu nastolatków, którzy mają za zadanie iść, jednak nie wolniej niż cztery mile na godzinę. Jeśli w ciągu godziny, trzy razy zwolnią poniżej tej prędkości otrzymują czerwoną kartkę i tym samym odpadają z gry. Wygrywa ostatni z chłopców, który utrzyma się na nogach. Sprawa wydaje się być prosta. Co jednak jeśli trzeba iść bez przerwy przez dzień? Dwa? Trzy? Co jeśli czerwona kartka oznacza zastrzelenie na miejscu? Zaś żołnierzy pilnujących przebiegu Wielkiego Marszu nie interesuje czy ktoś zemdlał, upadł z wycieńczenia, dostał udaru lub złamał nogę. Interesuje ich jedynie, czy każdy idzie z prędkością co najmniej czterech mil na godzinę. Cały kraj śledzi przebieg marszu, a ludzie czekają obok trasy, chcąc na własne oczy zobaczyć jak umierają młodzi chłopcy.
fot.John Robinson / flickr.com
Zarówno w „Igrzyskach śmierci”, jak i w „Wielkim marszu” przedstawiony jest okrutny obraz rzeczywistości, w której śmierć młodych ludzi jest źródłem rozrywki. Ludzie śledzą zmagania zawodników i obserwują jak nastolatki umierają, a każda kolejna śmierć cieszy ich coraz bardziej. Organizatorzy Głodowych Igrzysk dbają o utrzymanie dramatyzmu zdarzeń, ukazując na ekranach tylko wygodne dla władzy fragmenty igrzysk. W „Wielkim marszu” media ukazują tylko niektóre fragmenty trasy i wywiady z uczestnikami. Jednak w obydwu przypadkach, zmagania są uważnie śledzone przez widzów, chcących zobaczyć śmierć młodych ludzi. Prawdopodobnie, akcja obydwu książek ma miejsce w przyszłości, co tworzy niepokojącą wizję społeczeństwa żądnego widoku krwi, którym kiedyś możemy się stać. Powieści skłaniają do przemyśleń nad tym, w jakim kierunku zmierzamy i do czego kiedyś możemy dojść. Bo któregoś dnia areną do walki może stać się cały świat, a uczestnikiem marszu będzie każdy z nas.
Autor: Katarzyna Toczko
Korekta: Zuzanna Smulska